środa, 13 lipca 2011

Wiem, że dżem

a właściwie galaretka. Mężu wybrał się rano na zakupy i zapakował owoce do lodówki. Jakie? Sama jeszcze nie wiem;) Wczoraj ustaliliśmy, że przed zbliżającym się urlopem będzie dobrze wyprodukować trochę zapasów. Zdecydowanie nie chcemy przegapić malin i porzeczek. 
W ubiegłym roku w ramach eksperymentu zrobiłam galaretkę agrestową i jestem bardzo zadowolona z efektów. Ciekawe, czy znajdę dziś agrest w lodówce? Jeśli dziś nie znajdę, to jutro na pewno będzie czekał na mój powrót z pracy.

Nie jestem dobra w kuchennej terminologii, ale robię galaretki i dżemy. Te pierwsze są pozbawione pestek i skórek, które przecieram przez sito. Konsystencja typowo galaretowa, choć w dużej mierze zależy od mojego lenistwa. Im mniejsze lenistwo tym bardziej wysmażone przetwory i brak dodatku pektyny. I odwrotnie. Choć skłaniam się do nie wykorzystywania dobrodziejstw przemysłu;) Maliny, agrest i porzeczki przerabiam na galaretki, a morele na dżem. A, jest jeszcze mus jabłkowy i powidła ze śliwek na liście do zrobienia. Moja Mama robi jeszcze konfiturę wiśniową z własnych wiśni i dlatego ja jej nie robię. I to by było wszystko w temacie terminologii;)

Za oknem zrobiło się wręcz upalnie i ruszam się jak mucha w smole, marząc o poduszce i popołudniowej drzemce. Trzymajcie więc kciuki za dzisiejsze galaretki!

Brak komentarzy: