Ostatecznie w piątek nikt nie jadł galaretki, poza mną.
Nie byłabym sobą gdybym nie spróbowała, nawet gdyby miało okazać się to niebezpieczne. Wyjmowanie z foremki poszło sprawnie, ale zaraz potem odkryłam, że coś przecieka. Przez pierwsze 5 minut żyłam nadzieją, że wycieknie tylko trochę i będzie ok, ale niestety. Galaretkę robiłam z zalewy z brzoskwiń w puszce (2/3 pomysłu) i z soku winogronowego (1/3 pomysły, ta wypływająca). Sok brzoskwiniowy zagotowałam, dodałam cukru i agaru według przepisu na opakowaniu. Odstawiłam do przestygnięcia, a w tym czasie pokroiłam brzoskwinie na zgrabne trójkąty i truskawki na ćwiartki. Wymyśliłam sobie, że będą trzy warstwy. W wyłożonej folią formie naukładałam grubą warstwę brzoskwiń i zalałam połową galaretki. 5 minut w lodówce i zabrałam się za układanie warstwy z truskawek i znowu zalewanie i do lodówki. W międzyczasie stwierdziłam, że galaretka za słodka mi wyszła i następną zrobię bez cukru. I to był błąd.
Zrobienie galaretki z soku winogronwego z kartona (nie pamiętam producenta, ale to i tak pewnie bez znaczenia) i agaru okazało się ponad moje siły. Podejrzewam, że dodatek cukru ma tutaj ogromne znaczenie..Następnym razem posłucham się instrukcji. Ten, kto ją pisał nie mógł się mylić.
Pomysł na galaretkę winogronową wziął się z potrzeby dodania ciemnego koloru, A kolor był potrzeby do jagód, które miały być trzecią warstwą. I były.
Wyniki eksperymentu były następujące. Warstwy z brzoskwiniami i truskawkami bardzo ładnie się ścięły, natomiast warstwa z jagodami... była tylko z jagodami. Cały sok się wysączył na talerz. Nie poddałam się i ukroiłam sobie kawałek. Jakie efekty? Trzy oddzielne warstwy. Jagody rozsypały się uroczo po talerzu, a galaretka brzoskwiniowa przykleiła się głównie do owoców, nie skleiła się między warstwami. Po położeniu na bok i po chwili oglądania, miałam na talerzu dwa "plastry" galaretek z owocami w jagodowym towarzystwie.
W piątek zamiast wieczornej powtórki z rozrywki, poszperałam w szafie i poszliśmy do K&K z paczką precelków. Zabawa była świetna i prawie wygrałam w Magię i Miecz. Gdyby nie ta jedna karta...
Z agarem jeszcze poeksperymentują, bo Mężu lubi galaretki. W szufladzie mam niezły zapas agaru... grrr
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz