Najpierw był upał, potem urlop, a na koniec totalne zniechęcenie.
Zrobiłam zapas galaretek porzeczkowych (z czarnych, białych i czerwonych porzeczek). Z jednych jestem mniej z innych bardziej zadowolona. Konsystencja jakaś taka nie zawsze zgodna z planem, ale smak rewelacyjny, więc nie jest to marudzenie;) I z agrestu też zrobiłam. Mężu zaskoczył mnie i tym razem. Jako przeciwnik agrestu, uznał, że dobra jakoś podejrzanie i to nie może być agrest, bo gdzie ta okropna skóra i pestki.
Tylko chęci do pisania nie mam. Właściwie to może i mam, ale się zaangażowałam w lokalne sprawy i pisanie o kuchni poszło na bok. A piekę sporo i zielnik mi się rozrósł, wprawdzie tylko trzy ziółka, ale radość ogromna. Gdyby nie to, że jakiś stwór obżarł mi bazylię (na szczęście tylko 1) to byłoby cudownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz