poniedziałek, 16 sierpnia 2010

W czwartek piekłam, w sobotę piekłam, w niedzielę piekłam i nie mam z tego pieczenia ani jednego zdjęcia. Poszperałam w komputerze i znalazłam jakieś stare. Nie mam zielonego pojęcia z jakich przepisów korzystałam przy pieczeniu i nawet  nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Wczoraj wrzuciłam bułki i kwiatki. Fotografia to nie jest coś co potrafię dobrze zrobić. Jakoś nad tym nie ubolewam bardzo. Znam kilka osób robiących piękne zdjęcia, ale przy mojej słabej pamięci, nie będę pytać ich o wskazówki. Czasem fartem coś mi się uda i wtedy jestem bardzo zadowolona.

Kulinarnie odkryłam kalafiora gotowanego na parze. Kupiłam kiedyś taki śmieszny koszyczek, który z lubością przestawiam z kąta w kąt, ale użyłam z 3 razy. Zastanawiałam się chwilę nad kupnem takiej maszyny gotującej na parze, ale szybko zrezygnowałam. Szybko dotarło do mnie, że resztki miejsca w szafce nie pomieszczą takiego sprzętu i pomysł został odrzucony błyskawicznie. Z gotowania na parze nie zrezygnowałam i dziś pewnie będzie znów kalafior. 

Przyssałam się do nowej książki i testuję przepisy, może kiedyś zdjęcie zrobię i wstawię. Efekty pracy są smakowo bardzo zachęcające. Szczególnie cytrynowe ciasto przypadło K. do gustu. Hihi, a roboty tyle co nic, tylko pieczenia trochę i stygnięcia, ale można w tym czasie spokojnie posprzątać i zastanowić się czy herbata będzie lepsza z cytryną i miodem czy z porzeczkami.
Dziś już nic nie upiekę, bo jeszcze kilka muffinek od wczoraj zostało, ale może dżem zrobię. Jeszcze nie wiem jaki, bo Mężu owoce kupuje, ale na pewno będzie go za mało.

Brak komentarzy: